Po śniadaniu idziemy opalać się nad morze, wprawdzie kolejne miejsca na naszej trasie też będą na wybrzeżu, ale przewidujemy różne inne atrakcje, a jednak trzeba się trochę opalić :) Na obiad klasycznie – kebab i po południu jedziemy do Fethiye (przejazd busem 12L/os). Zatrzymujemy się w Ideal Pension, jednym z polecanych hoteli w przewodniku Lonely Planet’a (za dwie dwójki wynegocjowaliśmy cenę 65L). Ideal to zdecydowanie nie jest, jak się później okazało to były najgorsze pokoje jakie mieliśmy podczas całego wyjazdu. Zwierzątek w pościeli nie było, ale łazienka zagrzybiona. Najgorsze było to, że okno pokoju wychodziło nie wychodziło na zewnątrz, tylko do wewnętrznego „komina” który ujście miał do stołówki. Efekt był taki, że w pokoju nie było czym oddychać. Może droższe pokoje wyposażone w klimatyzację byłyby tu lepszym wyborem. Wieczorem urządzamy spacer do centrum miasteczka i portu.
Miasto zostało zbudowane w miejscu dawnego Telmesos, stąd porozrzucane w różnych jego częściach sarkofagi, wykute w stromej skale licyjskie grobowce, jest też odkopany amfiteatr.
Fethiye to jednak dosyć duże miasto. Jest tu część „bazarowa” z mnóstwem kolorowych sklepików oraz promenada nad morzem, gdzie cumuje mnóstwo wycieczkowych łodzi po jednej stronie, a po drugiej ciągnie się rząd restauracji. Turystów co chwilę ktoś zagaduje naciągając albo na rejs statkiem lub nurkowanie, albo na drinka lub kolację. Większość knajpek oferuje darmową tradycyjną turecką pitę, podawaną jako pierwszą przystawkę, tu wypiekaną w kształcie dużego bochna chleba (w środku jest cały pusty).
Ceny całodniowych rejsów są wszędzie zbliżone, my dogadujemy się wstępnie z jednym gościem na 20L/os za całodniową wycieczkę z wliczonym obiadem. Następnego dnia mamy potwierdzić rezerwację.