Rano znowu przenosimy się do innego guesthousu, w poprzednim nie dało nam spać jakieś małe dziecko drące się w nocy i nad ranem. Tym razem wprowadzmy sie do Cha Guesthouse. Mają tu całkiem komfortowe domki wewnątrz podwórza. Do tego jak zwykle usługi pralni, internetu, biura podróży i małą restauracyjkę serwującą smaczne i niedrogie dania. Za 3os. pokój z wiatrakiem i łazienką z ciepłą wodą płacimy 400B. Niestety nie ma tu gniazdek z prądem i baterie do ładowania trzeba oddać do recepcji. W łazience normalny europejski sedes - o toaletach jeszcze Wam nie pisaliśmy. W Tajlandii są głównie toalety tzw. "Thai style" czyli jeżeli w ogóle jest muszla, a nie dziura w podłodze typu "na narciarza", to nie ma spłuczki, obok stoi wiaderko z wodą i czerpakiem do zalewania :) Dotyczy to w zasadzie zawsze toalet publicznych i tańszych knajpek i guesthousów, w nieco lepszych lub nowszych są już europejskie.
Po śniadaniu (tajska zupa) bierzemy taxi i za 200B jedziemy do Wat Tham Seua, który znajduje się ok. 8km za miastem. Jest tam Tiger Cave Temple, gdzie w płytkiej jaskini znajduje się ołtarz z Buddą, ale dla nas ciekawsze jest to, że Wat prowadzony jest przez mniszki. Do tej pory widzieliśmy wszędzie jedynie mnichów w pomarańczowych (może szafranowych) szatach. Mniszki mają tak samo ogolone głowy, ale noszą białe szaty. Jedna z nich zawiązuje nam plecione sznureczki na rękach na szczęście. Na dziedzińcu skaczą małpy. Jest ich bardzo dużo, są sprytne i zabierają nieuważnym turytom butelki z piciem. Nawet twardy plastik potrafią przegryźć i wypić ze środka colę. Dalej odnajdujemy schody prowadzące na szczyt góry, gdzie jest posąg siedzącego Buddy i punkt widokowy. Ale sie umordowaliśmy! Schody okazały się mieć prawie 1300 stopni, niektóre tak strome jak drabina! A my w 40 stopniowym upale wspinamy się do góry. Ledwo doszliśmy na szczyt, ale było warto. Widok był cudowny, z jednej strony porośnięte dżunglą wgórza, z dugiej zielone pola i lasy palmowe, z innej miasto i widok na morze. Prawdziwą perełką okazuje się tu jednak ścieżka po schodach po lewej stronie pod koniec terenu świątyni. Wiedzie do ciekawych rozległych jaskiń i ołtarza Buddy w jamie skalnej. Wszystko to jest ukryte w dżungli gdzie nie docierają żadne odgłosy cywilizacji. Po drodze mijamy również urokliwe małe chatki mnichów tzw.gu-di, (niektóre mieszkania wykute w skałach). Niesamowite odgłosy dżunglii i drzewa o niezwykłych, rozległych pniach. Nie można tego pominąć będąc w okolicach Krabi.
Wieczorem próbujemy różnych specjałów tajskiej kuchni na targu, wyborne krewetki i banany w cieście oraz jakieś nieznane nam tropikalne owoce. Do tego obrzydliwe "niewiadomoco", jakby torcik ze zgniłego jajka. Zbigowi nawet smakowało, ale to gość, który zajada się durianem... (o durianie i jego zapachu chyba już wcześniej pisaliśmy).