Rano autobus wyrzuca nas na niby-dworcu. Tak naprawde to mała zatoczka przy autostradzie, skąd do miasta jest kilkanaście kilometrów. My nawet nie wiemy w którym kierunku mamy póść. Taksówkarze natychmiast wykorzystują sytuację i zdzierają strasznie za dojazd. Lepiej do Ajutaji przyjeżdzać pociągiem, bo dworzec jest prawie w centrum. Jest 7 rano, jedziemy do Historical Park, gdzie zgromadzone są główne zabytki. Na przeciwko jest Coffee One Love Guesthouse. Niby czynny 24h, ale zamknięty na cztery spusty. Dzwonimy dzwonkiem i nic, czekamy. Ludzie w Tajlandii są bardzo mili i pomocni, tu też próbują nam pomóc i próbują obudzić właścicieli, ale brak rezultatu. Dopiero kelnerka, która przyjechała otworzyć wietnamską restaurację obok dzwoni gdzieś i mówi, że przyjadą za 10 min. Negocjujemy ceny prysznica, zostawienia plecaków i wypożyczenia rowerów. Wytargowaliśmy 10B za prysznic z początkowej 30B i 50B za rower na pół dnia z ceny 30B za godzinę :)
Będąc na północy już mysleliśmy, że się przyzwyczailiśmy do tajskiego klimatu. Jednak pogoda w BKK i okolicach jest nadal ciężka do wytrzymania, przede wszystkim z powodu dużej wilgotności i oczywiście żaru, który leje się z nieba.
Objeżdżamy ruiny świątyń, na początku mamy mały problem z poruszaniem się po drogach z ruchem lewostronnym, później jest lepiej, ale skrzyżowania nadal budzą grozę. Nie tylko w związku z "jazdą pod prąd", ogólnie w Tajlandiii samochody, skutery, tuk-tuki tworzą swego rodzaju chaos uliczny w którym chyba tylko lokalsi potrafią się połapać. Jeżdżą dosyć agresywnie, pasy ruchu chyba dla nich w ogóle nie istnieją, tak samo światła. Normalne jest jeżdzenie pod prąd przez tuk-tuki nawet podczas dużego natężenia ruchu w BKK, tak samo przejeżdzanie na czerwonym świetle. Przechodzenie pieszo też jest ciekawym doświadczeniem, nie ma mowy żeby ktoś zwolnił, trzeba kombinować i się śpieszyć, bo nawet na zielonym potrafi wpaść jakiś rozpędzony pojazd na pasy.
Świątyń w Ajutjii jest sporo i w różnych stylach, w jednej z nich (Wat Phra Mahathat) jest znana z obrazków i często fotografowana przez turystów kamienna głowa Buddy wrośnięta w drzewo i opleciona korzeniami. W parku można też przejechać się na słoniu.
Obiad jemy w Malakor Restaurant, jakieś 200m w lewo od One Love Guesthouse. Miejsce jest rewelacyjne i godne polecenia. Wyśmienite aromatyczne jedzenie i bardzo atrakcyjne ceny. Koniecznie tu zajrzyjcie, bo warto.
Do Bangkoku wracamy pociągiem. Okazuje się, że 2 godzinna podróż kosztuje zaledwie 20B (2zł, trzecia klasa).
Chcieliśmy pojechać od razu dalej, ale nocne pociagi są zarezerwowane na 3 dni do przodu, autobusy dopiero na jutro. Zostajemy więc w BKK, w okolice Khao San Road postanawiamy jechać z dworca Hualampong komunikacją miejską.
Przejazd autobusem dostarcza niesmowitych wrażeń, ja bym dostarczane emocje porównał do przejazdu kolejką górską! Autobusy chyba się ścigają, tylko nie wiadomo z kim :) Na przystankach zatrzymują się na tak krótko, że można nie wsiąść albo nie wysiąść. Po ulicach grzeją na maxa wymijając inne samochody, zajeżdzając im drogę, jadąc pod prąd. Na zakrętach pasażerowie ledwo się trzymają! Do tego przeraźliwe wycie rozgruchotanego silnika, klaksonu i pęd wiatru (nie ma szyb w oknach). Dwukrotnie autobus dojechał do zablokowanej drogi. U nas by się pewnie zatrzymał i czekał... A w BKK gdzie tam! Raz dwa zawrócił na wąskiej jezdni wycofując się w jakąś bramę i dalej pędzi objeżdzajac trasę wąskimi uliczkami. Na jednej z nich pół uliczki zajmuje (chyba przewoźny) wielki złoty posąg słonia i palące się świeczki i kadzidełka. Trasa wiedzie przez arabską i chińską dzielnicę oraz nocny targ kwiatowy. To co dzieje się w chińskiej dzielnicy w nocy jest po prostu nie do opisania! Autobus brnie przez środek zatłoczonego bazaru. Wow! To trzeba przeżyć!
Jest juz ok 21 jak szukamy hotelu (teraz w marcu ciemno się już robi po 18), ale od razu trafiamy na wolny pokój w Mery V Guesthouse na Soi Rambutri (350B za 3os bardzo czysty pokój z łazienką). Wieczorem idziemy szukać biletów na jutrzejszy nocny przejazd na wyspę Ko Samui. Nie jest łatwo o bilety, bo bardzo dużo osób wyjeżdża teraz na Ko Pha Ngan na imprezę Full Moon Party - jest na sąsiedniej wyspie i przyjeżdża tu wtedy kilka tysięcy osób na imprezę techno! (może też się pobawimy) Udaje się jednak je dostać w niezłej cenie 500B, autobus VIP, w cene wliczony prom. Na koniec dnia kubełek drinka dla każdego :)