Dzisiaj się relaksujemy, znad naszego basenu mamy widok jak z katalogu biura podróży zachęcającego do urlopu marzeń. Piękne słońce, leżaki z parasolem nad basenem, dziesięć metrów dalej plaża i lazurowe morze (piękny kolor, bo jest tu dluuga płycizna), obok barek z drinkami, a dookoła palmy. Myślę, że śmiało możemy zarekomendować Lime n Soda Resort, jest tu tez kilka stołów do ping ponga, stół bilardowy, masaże, darmowe wi-fi na terenie ośrodka, a jak jest organizowane Full Moon Party to przy barze jest "rozgrzewka" i transport na imprezę.
Potem organizujemy bilety na prom i autobus VIP do Bangkoku na jutro po południu (wyjazd o 17:00, wczesnym rankiem dojedzie na miejsce). Tego typu bilety oferują różne firmy przewozowe w cenach od 800 do 1400thb. My wybieramy tym razem najlepszy VIP z wygodnie rozkładanymi siedzeniami i większą ilością miejsca (tylko 24 osoby w autokarze), a przy odrobinie sprytu kupujemy bilety za 1100thb. Jest jeszcze ciekawa opcja promu plus przejazd pociągiem do BKK, w podobnej cenie. W pociągu nocnym są normalne kuszetki do spania, ale ostatecznie wybieramy bus (lepsze godziny, pociąg przyjeżdża 4h później).
Wieczorem masaż stóp dla dopełnienia dzisiejszego wypoczynku i oczywiście kolacja na night markecie. Masaż okazał się najlepszym z dotychczasowych. Bardzo energetyzujący! :)) Jutro wracamy na powtórkę. Na bazarze jedno z ulubionych stanowisk Evci to stanowisko z sushi, które przyciąga ją jak magnes jeśli jesteśmy obok. Miła pani serwuje tu klasyczne japońskie przysmaki (1szt. 5-10thb w zależności od wielkości), w tym specjał z pomarańczowym kawiorem. Dzisiaj wciągamy zupki. Ja z porkiem, a Evcia z owocami morza i grzybkami. Pycha!
Dzisiaj stwierdziłem, że z kulinarnego przewodnika Mark'a Wiens'a zaliczyliśmy w zasadzie już chyba wszystko. Oczywiście z pominięciem hardcorowych potraw typu "Dancing shrimps" (czyli sałatki z żywych i ruszających się malutkich krewetek z chilli i dodatkami) i innych tego typu lub hardcorowych deserów typu lody kokosowe podawane z ryżem w bułce. Tak przy okazji, koniecznie obejrzyjcie filmiki Marka na YouTubie, jego mina przy próbowaniu potraw jest bezkonkurencyjna :)
Na koniec robimy drugie podejście do durianu. Ten bardzo popularny w Tajlandii owoc ma dosyć mocny zapach, na tyle mocny, że jest zakaz przewożenia go w samolocie, w autokarach rejsowych raczej też niekoniecznie. Niektórzy wprost mówią, że po prostu cuchnie, skrajne opinie porównują jego zapach nawet do padliny. Ale Tajowie i pozostali miłośnicy tego owocu uważają, że smak to ambrozja, do tego fantastyczna kremowo masłowa konsystencja.
Drugie podejcie, ponieważ pierwsze zrobiliśmy pięć lat temu i faktycznie niezbyt udane. Śmierdziało strasznie i jak pamiętam smaku nie dało się zabić szorowaniem zębów.
Rozpakowujemy tackę i kroimy porcję na pół. Pachnie intensywnie, ale nie jest to na pewno przykry zapach, dosyć specyficzny co najwyżej. Gryziemy i faktycznie zanurzamy się w miękkim, delikatnym i masłowym miąższu. Wow.. jest faktycznie super! W smaku jest słodki, o lekko morelowo-nieokreślonym smaku (pewnie po prostu durianowym) i fantastycznej konsystencji. Szkoda, że kupiliśmy tylko najmniejszy kawałek :(
Poprzednim razem chyba źle trafiliśmy, albo już z czasem smak i zapach przyzwyczaił nam się do tajskich standardów, ale od dzisiaj polubiliśmy durian :)
Jest tu bardzo popularny, chociaż dosyć drogi (najmniejsza porcja była za 60thb). Wydaje nam się, że za pierwszym razem w Tajlandii zawsze szokują zapachy, a później po prostu powszednieją i się do nich przyzwyczajamy. Podobno durian się albo kocha, albo nienawidzi, ale jak widać czasem warto zrobić drugie podejście...
No dobra nasz blog chyba oficjalnie zatytułujemy "Thai food trip 2014" :) Zresztą m.in. takie było założenie :)