Dzisiaj dzień lenistwa i wypoczynku. Evcia zdrowa i mogliśmy nawet rano wyruszyc na Phangan, ale taki spokojny dzień nam się przyda. Lezymy pół dnia na naszej plaży.
W końcu dorwałem stoisko z tradycyjną tajską sałatką Green papaya salad (50thb). A właściwie to samo przyjechało i ustawiło się prawie zaraz przy naszym domku. Zauważyłem, ze wszyscy tajowie pochłaniają tego tupu sałatkę przynajmniej raz dziennie. Pani przyrządza w moździerzu dla mnie sałatkę, dodaje jakieś mikstury z trzech czy czterech słoików, podsypuje przyprawami z trzech różnych pudełek, dorzuca wiórki z papai i kiełki, orzeszki i wszystko ugniata. Na koniec przelewa wszystko do plastikowej torebki, dorzuca do zewnętrznej reklamówki na wynos luzem kilka plasterków ogórka, trochę surowej długiej fasolki i jakieś surowe zielsko. Super, dostałem prawdziwy tajski posiłek, jak miejscowi.
Ślinka mi cieknie, siadam wygodnie na naszej werandzie i probuję... Hmm.. I tu czar pryska..
Sałatka ma dziwny zapach, trochę takiej starej szmaty, w smaku jest ostro słodka, ale mieszanka sosów to jakby wszystkie smaki wymieszać razem, mocna. Do tego ta cała zielenina okazuje się wymieszana z pokruszonymi małymi suszonymi krewetkami w pancerzykach. Jestem twardy i zjadam połowę.. Ale drugiej już nie daję rady. Wracam do pani po kawałek grilowanej wołowinki na patyku + torebkę sticky rice (razem 30thb). Mmm..to lepsze, na green papaya salad się zawiodłem, ale warto było spróbować :) Tajom smakuje, ale im smakują tez słodkie ananasy, mango, czy inne owoce, które posypują mieszanką soli i chilli, albo chrupki o smaku suszonej ryby... ;)